Moje przygody z FPV, czyli jak nauczyłem się latać cz. 4

<< Część 3

Luty 2013 r.

W lutym postanowiłem się rozejrzeć za obiektywem do aparatu filmującego nabytego w grudniu. Ci, którzy czytają tego bloga od początku wiedzą, że skoro się dzielę się ta informacją, z pewnością oznacza to konkretną historię. Nie inaczej było tym razem. Postanowiłem kupić pewien określony obiektyw Tamrona, gdyż odpowiednik Canona był dwa razy droższy i oferował gorsze parametry. Co więcej, porwałem się na zakup używanego obiektywu, jednak przy założeniu iż ma być on możliwie zadbany (czyli sprawny technicznie, bez problemu z ff/bf, bez paprochów i rys). Udało się na Allegro znaleźć jeden, zalicytować, ale wygrał ktoś inny. Zdarza się.

Pojawił się następny, z Łodzi. Pytam się właścicielki czy jest możliwy odbiór osobisty (ustaliła kuriera za 30 zł, za tę kwotę nie opłacało się wysyłać parę ulic dalej). Pani nie odpisała, w tzw. międzyczasie obiektyw kupił ktoś inny. Nie żałuję. Brak odpowiedzi i/lub zgody sprzedającego na odbiór osobisty może być sygnałem, że ze sprzedawanym przedmiotem jest coś nie tak. Swego czasu gdy Allegro raczkowało pojechałem z ojcem na Śląsk odebrać zakupiony „nowy, powystawowy” aparat cyfrowy. Na miejscu przerażenie sprzedawcy gdy wyciągnelismy lupę i obejrzeliśmy wkręty w obudowie – jak się okazało model był po naprawie i opis aukcji odbiegał daleko od rzeczywistości. Koszty paliwa i stracony czas były w tym momencie niczym wobec możliwości utopienia kwoty na aparat przy przesyłce kurierem i bawienie się potem w przepychanki z ewentualnymi reklamacjami. Co ciekawe sprzedawca wystawił potem ten sam aparat jako nowy, nieużywany. Niestety internet jest nadal pełen różnej maści cwaniaczków, którzy prowadzą interes na zasadzie „znajdzie się głupi co kupi”.

Wracając do obiektywu. Na allegro pojawił się kolejny. Używany zaledwie 2-mce. Ze zdjęć wynikało, iż trafiłem na „igłę”. W tytule aukcji czytam, że „Łódź”, z opisu wynika jednak że firma ma siedzibę w Pabianicach. Wstydzą się pochodzenia, albo łowią frajerów. Aukcja była z licytacją od 1250 zł, ale w treści wyczytałem że mozna kupić za tę kwotę od ręki. Dziwne. Niezrażony wyskrobałem maila do sprzedajacego z pytaniem o co chodzi. Niedługo potem otrzymałem odpowiedź, że „można kupić od ręki w naszym sklepie internetowym [link]”. Zarejestrowałem się, kliknąłem, kupiłem. Aukcja na allegro została zakończona przed czasem. W międzyczasie pytam czy mogę przyjechać tego samego dnia i odebrać. Odpowiedź – nie ma sprawy, zapraszamy.
OK. Wyszedłem z roboty, „obrabowałem” bankomat z gotówki aby zapłacić i stojąc w korkach po godzinie znalazłem się przed siedzibą firmy foto w Pabianicach. W środku dwóch panów, jeden zaczął się rozglądać za zakupionym obiektywem. Po 15 minutach szukania i bezskutecznej próbie dodzwonienia się „do kolegi od komisu” panowie z rozbrajającą szczerością przyznali, że zakupiony przeze mnie obiektyw został sprzedany komuś na miejscu. Nosz żeby ich ku… mać, nie ma to jak profesjonalna obsługa klienta. Na moje pytanie czemu mnie nie poinformowano o tym fakcie, gdyż wtedy nie fatygowałbym się do Pabianic panowie nie umieli udzielić odpowiedzi. Zaproponowano mi co prawda inny obiektyw, 100 zł taniej, ale daleko mu było do ideału – po serwisie i paprochy w środku (!!!), także nie byłem na tyle frajerem aby go wziąć. Panowie jednak pogrążali się dalej – „proszę wchodzić na naszą stronę i sprawdzać, może pan coś upoluje”. W podziękowaniu stwierdziłem, że z takim profesjonalizmem obsługi były to moje pierwsze i ostatnie zakupy w ich sklepie i proszę o usunięcie transakcji i mojego konta z systemu. Daleki jestem od prezentowania postaw roszczeniowych, ale jeśli oni nie szanują czasu i pieniędzy klienta wydanych na dojazd, oznacza to, że nie warto tam więcej dokonywać zakupów. Dla przestrogi – firma nazywa się „fotoaparaciki.pl” – omijajcie ich szerokim łukiem.

Podsumowaniem niech będzie fakt, że obiektyw upolowałem kilka dni później na allegro od sprzedającej spod Zamościa. To szkło pewnie zobaczy swoje tereny jeszcze nie raz 🙂

Marzec 2013 r.

Krótki film z oblotu platformy na LHSie:

Gimbal bez kamery, bo nie miałem wcześniej czasu aby poustawiac w elektronice środek ciężkości i wyważyć całość.

Pewien znajomy, czytający tego bloga zadał mi jedno pytanie. Warto je przytoczyć, gdyż pewnie niejednemu p.t. Czytelnikowi się nasunęło:

Zastanawiam się dziś właściwie po co tak się męczysz od wielu lat z robieniem własnoręcznych koptero-składaków, podczas gdy za 800 Euro każdy może kupić gotowego DJI Phantoma dedykowanego do nagrywania filmów z powietrza i do kamer GoPro (ale nie tylko – można podłączyć inną)Quadcopter jest full wypas z dobrymi akumulatorami do lotów i wbudowanym GPSem, któremu programuje się dokładnie trasę przelotu i następnie leci on niemal jak po sznurku.

Po pierwsze – bardzo dobre i trafne pytanie. Po drugie, już spieszę z odpowiedzią.

Gdy zaczynałem swoją przygodę z FPV (a w zasadzie z fotografią lotniczą) temat wielowirnikowców dopiero raczkował. Ten, kto czyta bloga od początku, z pewnością natknął się na tekst w którym pisałem, że musiałbym dom zamienić w warsztat aby zbudować model. Nie było wtedy dostępnych gotowych części, nie było firm typu DJI czy Mikrokopter. Dlatego zacząłem tą przygodę od helikopterów, bo model o którym wspomina znajomy jeszcze nie istniał. OIDP nie było też kamer GoPro, które pojawiły się chwilkę później. Druga sprawa to spojrzenie na Phantoma przez pryzmat aktualny – po co budowałem nowy latający żyrandol skoro jest ten Phantom? Ano dlatego, że jest to mały model, czuły na podmuchy wiatru i nie nadaje się za bardzo do moich celów (obejrzyjcie na YT filmy nakręcone przez kogoś innego niż producent, przekonacie się). Tym bardziej, że nie uniesie lustrzanki, którą zdecydowałem się kupić do filmowania po utopieniu GoPro. Stąd też „męczę” się z własnymi rozwiązaniami. Oczywiście, i w moim segmencie można kupić „gotowca”, ale jak można się domyślić koszt wykonania samemu jest 2-3 razy mniejszy.

Wot ciekawostka. KOW opublikował kilka dni temu na YouTube krótki film promocyjny spółki PKP LHS. Większość scen została nakręcona przy użyciu flycama nad przeprawą mostową na Wiśle, oraz w Padwi Narodowej i Puszczy. Inspiracją do ujęć były zapewne filmy z LHS zamieszczone na jednym z kanałów na YouTube 🙂

Lipiec 2013 r.

Przez ostatnie miesiące działo się z jednej strony niewiele, z drugiej bardzo dużo. Po pierwsze nie miałem okazji do dużej ilości lotów ze względu na chroniczny brak czasu. Powoduje to też, że wszystko inne w tym zakresie kuleje. Od marca udało mi się skonstruować gimbal na silnikach bezszczotkowych (tzw. Brushless Gimbal). Udało się też doprowadzić do w miarę poprawnej pracy z niemieckim sterownikiem. Ponieważ doprowadzało mnie to momentami do szewskiej pasji, w tzw. międzyczasie zakupiłem poprzez flyduino.net chyba obecnie najbardziej na świecie znany kontroler do sterowania gimbalami BG czyli AlexMos. W obu przypadkach wymaga to wykonania dokładnie wyważonego podwozia do aparatu, ale efekty w porównaniu z gimbalami sterowanymi przez serwa są powalające. Do pełnego ideału jednak jeszcze trochę brakuje i wynika to już raczej z ograniczeń samej technologii.

Udało się też samym modelem przejść na zasilanie 4S (16.8V), choć przy wadze aparatu razem z gimbalem ok 1.5kg czas lotu platformy skrócił się z 5 minut do 2 i to jest maksimum osiągalne w tych warunkach. Można oczywiście próbować zejść z masą samego modelu, ale zyskuje się tu pojedyncze sekundy i skóra nie jest warta wyprawki. Tak więc czeka mnie chyba przejście na 6s (22V) i jest to już temat na następny sezon, gdyż do wymiany są zatem silniki i regulatory (które w tej chwili wytrzymują zasilanie maks. 4S). Dojdzie też prawdopodobnie konieczność dorobienia sterowania trzecią osią do gimbala, gdyż pierwsze testy pokazały, że model ma tendencje do nieznacznych oscylacji w osi YAW (lewo-prawo), co widać dopiero w dobrej jakości HD. Z drugiej storny czasem się zastanawiam czy nie przesadzam z takim dążeniem do perfekcji przy tak amatorskim hobby. Jedno jest pewne – muszę już zacząć zbierać na upgrade platformy, bo szykują się nastepne niemałe koszty…

Screen z programu konfiguracyjnego sterownika AlexMos
Alex Moskalenko opublikował nową wersję softu do konfiguracji swojego sterownika do gimbali. Dla mnie jest to o tyle miłe, że pomogłem spolonizować interfejs tego programu. Niby niewiele a cieszy, zwłaszcza gdy widzi się na forach że modelarzom się to przydało.

Z pewnością niewielu z Was wie, jak bardzo interdyscyplinarnym hobby jest modelarstwo lotnicze. Oprócz bycia namiastką pilota, trzeba być po trochu fizykiem, elektronikiem, mechanikiem, chirurgiem meteorologiem i pewnie kimś tam jeszcze. Dziś będą trzy przypadki o tym, jak bardzo przydaje się zacięcie elektroniczne.

Ponieważ mam w planach upgrade platformy, na pierwszy ogień poszedł temat wymiany silników i powiązana z nim zmiana regulatorów. Regulator to jest takie ustrojstwo, które umożliwia sterowanie trójfazowym silnikiem modelarskim (BLDC). Moje dotychczasowe regulatory są w stanie obsłużyć prąd do 30A i akumulatory 2-4S. W związku z tym, że mam ochotę wrócić do korzeni (z czasów helikoptera T-Rex 600) i przejść na 6S (22.2V) wymagany był zakup nowych, do tego mocniejszych, gdyż obecne pracują na granicy możliwości (maks. prąd wg. producenta pobierany przez silnik to 29A). Po raz kolejny przekonałem się, że szukanie pomocy na forach to loteria. Na jednym z forów, gdzie jest kilku posiadaczy wiekszych modeli zadałem pytanie co ludzie polecają. Zero odpowiedzi. Po czasie dowiedziałem się, że panowie nie będą podpowiadać, bo jak ktoś zamawia regulatory na 40A to znaczy że buduje maszynkę nie-do-zabawy i oni konkurencji mieć nie chcą. Tak, witamy w Polsce gdzie każdy jest miły i przyjaźnie nastawiony. Gdybym był optymistą, to bym powiedział że postrzeganie amatora jako „PRO” mi schlebia. Ale jestem realistą i zostałem z tematem (nie po raz pierwszy) sam, bez pomocy doświadczonych „kolegów”.

Przy pokazji chęci zakupu nowych silników T-Motor zainteresowałem się też regulatorami sygnowanymi ich logo. Zwróciłem uwagę na jedno ze zdjęć, przedstawiające płytkę drukowaną i programator do tego regulatora. Wydały mi się uderzająco podobne do serii Plush firmy Turnigy. Bliższa analiza potwierdziła, że obie płytki są praktycznie takie same, nawet numer rewizji PCB się zgadza. I nie byłoby całej sprawy, gdyby nie spora róznica w cenie na niekorzyść T-Motor. Najprawdopodobniej więc T-Motor kupuje Plushe od HobbyKinga (właściciela marki Turnigy) i obrandowuje je po swojemu. Pozostało więc jedno pytanie, czy T-Motor mają inny firmware lecz jeden szczegół nie przekonał, że tak być nie musi (piszę w trybie przypuszczającym, bo nie miałem ich w rękach). Ostatecznie podjąłem więc decyzję, że jak mam płacić 2x za logo wolę kupić Plushe od HobbyKinga. Jedyny szkopuł jaki był konieczny to sprowadzenie ich z Chin (w europejskich oddziałach zostały wyprzedane, gdyż jest to bardzo popularny model) i wgranie firmware obsługującego tryb FastPWM. To drugie w oczach mniej doświadczonych modelarzy może brzmieć jak fanaberia, ale po przeprogramowaniu widać różnice w pracy silnika gołym okiem. Przy okazji polecam dobry soft obsługujący rózne kontrolery i dobry tutorial do niego. Wbrew pozorom wystarczą podstawy elektroniki, płytka z Arduino i elemenarne umiejętności obsługi lutownicy aby to zrobić.

Drugą rzeczą, gdzie przydała mi się ostatnio wiedza z zakresu elektroniki było stworzenie zdalnego przełącznika kamer z wyzwalaczem do aparatu. To takie ustrojstwo, które pozwala zdalnie wcisnąć spust migawki aparatu i zrobić zdjęcie. Jakby tego było mało, ma zwrotnicę wejść video – normalnie pokazuje obraz z małej kamery umieszczonej z przodu modelu, a przed zrobieniem zdjęcia (tzw. tryb focus) przełącza się na widok z aparatu. Pozwala to na ustawienie kadru kierując pochyleniem gimbala. Rzecz wydaje się skomplikowana, choć od strony elektronicznej nie jest czymś wielkim – potrzeba raptem mikroprocesora i czegoś co będzie przełączać obraz video. Jak to finalnie wygląda można obejrzeć na obrazkach poniżej (przy okazji można zobaczyć jaki mam bałagan na warsztacie gdy tworzę 🙂 Gniazdka mają tę zaletę, że można łatwo „żonglować” na polu wejściami i w razie wypięcia którejś wtyczki w czasie lotu urządzenie automatycznie przęłączy się na obraz z aktywnego gniazda.
Płytka zdalnego wyzwalacza
Testowe zdjęcie wykonane przy pomocy zdalnego wyzwalacza

Jako ciekawostkę mogę dodać fakt, że nie ma tego typu gotowych rozwiązań. W sklepach modelarskich można nabyć oddzielnie zdalny wyzwalacz i przełącznik kamer, które kosztują razem ponad 150zł. Koszty wykonania samodzielnie (przy uwzględnieniu faktu, iż PCB robiłem sam i nie liczę robocizny oraz czasu poświęconego na R&D) oscylują w granicach 30zł.

I trzeci dziś temat dotykający elektroniki. Mam wśród swoich „modelarskich zabawek” ładowarkę B6 AC (z wbudowanym zasilaczem, wtajemniczeni wiedzą o co chodzi). Ładowarka ta jest ze mną od czasu gdy miałem helikopter, czyli już kilka lat. Jako że jest to typowe „Made In China”, miała już kilka chwil słabości – kiedyś padł jej wyświetlacz, a ostatnio zasilacz. Normalnie gdybym się nie znał na elektronice stanąłbym przed koniecznością wyrzucenia tej i kupna nowej za 200 zł. Ale od czego zamiłowanie do majsterkowania odziedziczone po przodkach. Wyświetlacz sobie wymieniłem, zasilacz po obejrzeniu nadawał się również do wymiany. W tej ładowarce jest to o tyle dobre, że do środka obudowy ordynarnie wsadzono taki zwykły zasilacz wtyczkowy 230/12V 7A. Wystarczyło kupić nowy, dolutować kabelki wyjściowe i ładowarka ruszyła dalej. Myślicie, że to koniec historii? Jesteście w błędzie. Ładowarka po naładowaniu dwóch akumulatorów z hukiem podziękowała za współpracę. Gdyby zrobiła to przy pierwszym, poszłaby do reklamacji, bo testowo ją sprawdzałem czy wytrzyma przed jakąkolwiek ingerencją w środku. Jak widać na tym przykładzie, trzeba sprzęt „wygrzewać” dłużej. Pozostałem więc na placu boju ze swądem bezpiecznika i wizją zakupu następnej sztuki (60 zł) od innego sprzedawcy. Ale starym zwyczajem, rozebrałem najpierw obudowę. Zasilaczy impulsowych obejrzałem już w życiu kilkadziesiąt, pierwszy rzut oka na komponenty Made In China pozwolił stwierdzić, że w życiu 7A ta maszynka by z siebie nie dała, co najwyżej 3A (ładowarka i tak uciągnie maksimum 5A). Budowa zasilacza była prosta do bólu (typowa aplikacja oparta na chipie UC3843), tak więc postanowiłem go uratować częściami wyjętymi z dwóch innych, lepszych zasilaczy. Po przeszczepie paru półprzewodników, rezystorów i kondensatorów (nawet jak były zdrowie to i tak ta chińszczyzna by padła za chwilę) sprzęt ożył.

Podsumowując wszystkie trzy historie, wciąz zastanawiam się ile bym musiał wydać gdyby nie wiedza za zakresu innych zainteresowań jakie posiadam…

Sierpień 2013 r.

Parę fotek z budowy nowego modelu:

>> Część 5

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *