Grudzień 2010 r.
Realizacja zamówienia w Cyberdrones mocno się przeciągnęła (2 tygodnie ponad termin; wymagała jednego ponaglenia mailem), mam wrażenie że trochę nie ogarniają tego interesu. Plusem jest fakt, iż nie biorą pieniędzy przy zamówieniu, tylko płaci się praktycznie przed wysyłką towaru.
10 grudnia otrzymałem przesyłkę zawierajacą FC z modułem IMU (Inertial Measurement Unit), konwerterami i fakturą. W pierwszej chwili konsternacja – brak jakiejkolwiek instrukcji jak to zmontować, podłączyć, itd. Na stronie mają co prawda rysunki poglądowe ze schematem podłączenia, ale dla osoby która z wielowirnikowcem ma do czynienia pierwszy raz rodzi się wiele pytań. Wiedza z zakresu elektroniki i programowania mikroprocesorów pozwoliła mi odpowiedzieć na wiele z nich. Do pozostałych szukałem odpowiedzi na (jak juz wspomniałem ubogim) forum. Jednak wystarczyła krótka wymiana zdań z jednym z współtwórców projektu i okazało się, że forum to jest znacznie bogatsze dla klientów. Jako klient mam prawo do supportu na forum i dotępu do części, gdzie zawarte są informacje o projektach, które zbudowali już inni. Szkoda, iż oficjalnie nie ma o tym ani słowa, bo wsparcie jest niezłe, co nadrabia wszelkie niedostatki związane z tym projektem. Z czasem stwierdziłem, że ograniczenie liczby osób, które mają dostęp do innych części forum jest dobrym rozwiązaniem. Brak tu jest przypadłości związanych z forum modelarskim, z którego korzystałem wcześniej. Wszyscy traktowani są po równo, i ludzie z chęcią sobie pomagają bez wzajemnej zawiści i patrzenia na nowicjuszy z góry. I tak jest fajnie.
Styczeń 2011 r.
Styczeń upłynął mi na zrobieniu płyty centralnej – było dużo męczenia się z obróbką laminatu szklano-epoksydowego (zrezygnowałem z alu), ale się udało. Po złożeniu tego w całość z ramionami nabrało to rasowego wyglądu. Po dołożeniu silników i okablowaniu hexakopter robił jeszcze lepsze wrażenie. Minęło kolejnych kilka dni zanim podłączyłem całość do „mózgu” czyli FC i zacząłem pierwsze testy.
Zbiegło się to w czasie z wydaniem przez jednego z kolegów z forum testowej instrukcji jak to wszystko podłączyć w całość i wykonać pierwsze testy. Trzeba przyznać, że bez tej instrukcji dla osoby „zielonej” w temacie wielowirnikowców to jak bez ręki. Jednak tu muszę dodać, iż bardzo przydały się wcześniejsze doświadczenia z pilotażu śmigłowca. Myślę, że osoba startująca od zera powinna jednak najpierw zacząć swoją przygodę od helikopterka klasy co najmniej 250 aby oswoić się z fizyką lotu i łyknąć sporą ilość pojęć funkcjonujących w tym hobby. Wypływanie na głęboką wodę może skończyć się w najlepszym wypadku boleśnie, a w najgorszym grozi zatonięciem.
Pod koniec stycznia hexakopter wykonał dziewiczy lot, a raczej dziewicze podskoki na łące.
Trzeba przyznać, że tym razem nie miałem nóg z waty jak wtedy gdy odpalałem T-Rexa, choć gabarytowo można to jakoś porównywać. Oczywiście nauka latania zaczyna się od zera, bo co model to inne nawyki. Plus jest taki, że znam aparaturę i mam jako-takie obycie z dążkami.
Luty 2011 r.
Mam mało czasu na wszystko a zapowiada się, że będzie go jeszcze mniej. W wolnych chwilach (których praktycznie już nie mam) staram się trochę polatać, i udoskonalać model. Narazie jest on zasilony z pakietu 3S 2650 mAh, jednak docelowo będzie trzeba tu wsadzić 5000 mAh. Do tego czasu trzeba go będzie nieco odchudzić (na pierwszy ogień poszła wymiana profili 15x15x2 na 10x10x1) i pomyśleć o podwoziu do FPV. Do celu daleko, a czasu jak było tak nie ma…
* * *
Odbyły się pierwsze próby na LHSie. Bezwietrzna pogoda i otulina Puszczy Sandomierskiej pozwoliły na kilka udanych lotów w obrebie mijanki Puszcza, na której odbywało się krzyżowanie pociągów (chyba pierwszy raz po odbudowie to widziałem). Efekty można obejrzeć poniżej.
– latanie przy tym wietrze jest możliwe, aczkolwiek wymaga dużej uwagi i doświadczenia w pilotażu. Model zadziwiająco dobrze dał się opanować w tych warunkach,
– nie są to raczej warunki do filmowania (walka z wiatrem powoduje że model się buja), chyba że ktoś ma kamerę na gimbalu stabilizowanym żyroskopowo. Klasycznie można filmować lecąc z wiatrem, ale wymaga to dużej dozy przemyśleń i braku ludzi w zasięgu rażenia wielowirnikowca.

-
Słaba jakość obrazu przy oświetleniu innym niż słoneczne. Słowem – jest słońce, jest super. Nie ma słońca – cos tam będzie widać, ale bez rewelacji. W sumie to i racja, jeśli kręcić coś fajnego to dobre oświetlenie tzw. sceny to podstawa.
-
Szerokokątny obiektyw. Wiele osób narzeka na szeroki kąt (jakieś 140° chyba) widzenia tej kamery. Osobiście nie traktuję tego jako mankamentu, choć ciężko się filmuje taką kamerą (sporą część kadru zajmują nieistotne rzeczy). Są ponoć jakieś przeróbki, można zamówić np. obiektyw za kilka stówek i wtedy kąt widzenia się zmniejsza. Póki co nic nie ruszam, zobaczymy kiedy zacznie mi to przeszkadzać 🙂 O wiele bardziej bolą delikatne zniekształcenia na rogach obrazu spowodowane tą optyką.
Trwają przygotowania do kolejnej edycji Summer LHS Camp, czyli letniego pleneru na najdłuższym w Polsce szerokotorowym szlaku kolejowym. To jest moment kiedy sprzęt latająco-filmujący może pokazać najlepiej swoje możliwości. Stan przygotowań jeśli chodzi o sprzęt filmujący – tragedia.
Spokojnie, nie chodzi o to że kamera się uszkodziła czy coś w tym stylu. Po prostu w czerwcu mało latałem – głównie z braku czasu i bezwietrznej pogody. Dodatkowo brak czasu wydłuzył też prace nad skonstruowaniem gimbala i zapewnieniem w tej sytuacji wyższego podwozia. Gimbal jest póki co na ukończeniu, została tylko półka na videolink i testy całej konstrukcji. Nie jest to rzecz całkowicie mojego autorstwa (podpatrzyłem ją u zachodnich sąsiadów), jednak z tego co widzę jak na konstrukcję amatorską nie ustępuje profesjonalnym rozwiązaniom.
Mimo upływu czasu nadal nie miałem okazji nauczyć się latać FPV. Obawiam się więc, że większość lotów na Campie będzie pilotowana klasycznie. Z drugiej strony spora część filmów jakie robiłem z LHS zawiera bardzo krótkie ujęcia i zauważyłem, że ta formuła się sprawdza (ludzie raczej nie lubią dłużyzn). Jak to zwykle bywa, wszystko wyjdzie w praniu.
19. lipca
No to wykrakałem. Może zacznę od początku. Tydzień przed wyjazdem postanowiłem zrobić próbny przelot aby sprawdzić nowe podwozie. Jeden silnik się nie załącza. Szybka diagnoza – padł regulator i konwerter do niego. Po testach w domu okazuje się że „nieżyją” dwa konwertery. Jako że nie mam zapasu, a pozostały 4 dni do wyjazdu nie ma co liczyć na (kulejący ostatnio szczerze mówiąc) support Cyberdrones i szybką wysyłkę. O tym jednak za chwilę.
Najpierw jednak po raz kolejny poważna przestroga dla wszystkich, którzy uważają że taki model to zabawka. Podczas sprawdzania sprzętu w domu w pewnym momencie odpaliły mi 2 silniki na pełnej mocy. Efekt taki, że w ciągu sekundy model zrobił przewrót o 180°, potem już się wyłączył bo bateria się automatycznie odłączyła. Spoglądam na mnie – krew się leje z ręki i nogi. Miałem dużo szczęścia, bo obie rany dość głębokie, prawie nie odcięło kciuka i nie pocięło ścięgien czy co tam jest na nodze. Ku przestrodze, czym może się skończyć spotkanie z plastikowymi śmigłami można zobaczyć np. tutaj (UWAGA, zdjęcie nie dla osób wrażliwych). Fotka co prawda ręki, która dostała się pod niszczarkę ale efekt porównywalny.
Wizyta na pogotowiu. Największym kuriozum było czekanie 3h w kolejce i darcie się pana chirurga że czemu od razu nie przyszedłem, bo już za późno na szycie. To ja nie wiem po co zgłaszałem w momencie rejestracji głęboką ranę ciętą nogi. Bandaże na ręce i nodze, kuśtykanie przez kilka dni i codzienne zmiany opatrunków.
Doświadczeni modelarze ze pewnością mnie zrugają za głupotę. I będą mieli rację. Do testów się zdejmuje śmigła. Z drugiej strony odkręcanie 8 śmigieł i przykręcanie ich z powrotem po testach to strata kilkanastu minut. Teraz wiem, że lepiej poświęcić ten czas niż stracić zdrowie. Palec się wygoił, na nodze nadal mam opatrunek i efektowny wzorek wycięty jakby przez 10 zorro.
Sierpień 2011
Uah… dawno mnie tu nie było. Tak więc po kolei.
Sprzęt udało się do sierpnia odbudować, ukończyć gimbala, i nieco zgrać całość.
Zabrałem go na drugą część Summer Campu na LHS. Okazji do latania było.. zgadliście, niewiele. Przedewszystkim bałem się latać nim w pierwszych dwóch dniach (wyjazd był na 4), gdyż w razie ewentualnej kraksy szkoda by było niczego nie nakręcić na Wyżynie Miechowskiej gdzie miałem być na końcu. Pierwsze loty testowe odbyły się w Motkowicach, które raczej ujawniły pewne mankamenty ustawień w modelu – skręcał przy dodawaniu gazu. Ogólnie problem z obrotami silników miałem już od czerwca kiedy ukazało się nowe firmware. Dawało się tym latać, ale ergonomia pilotażu pozostawiała nieco do życzenia… Okazji do filmowania z powietrza było na wyjeździe z biegiem czasu coraz mniej. Przedostatniego dnia całe popołudnie spędziłem na szukaniu dekla od aparatu zgubionego na mijance w Kępiu (na szczęście znalazł się 🙂 i siedzeniu na znanym już dawnym słupie energetycznym w oczekiwaniu na pociąg (blisko 2h tam wisiałem mimo informacji o wyjeździe składu z Sędziszowa). Ostaniego dnia powiedziałem sobie „raz kozie śmierć” i poszedłem potrenować latanie w ukopie. Do ćwiczeń było to dobre miejsce, osłonięte od wiatru, lecz miało jeden zasadniczy mankament – nadawało się do latania tylko w wąwozie i nigdzie poza tym. Oczywiście jak przystało na życie, postanowiło mnie ono doświadczyć w tej sytuacji. Podczas kolejnego startu do lotu usłyszałem krzyk, który elektryzuje niejednego sympatyka transportu szynowego: „pociąg jedzieeee!”. Cóż przyszło zrobić, postanowiłem wykorzystać nadarzającą się okazję i pofilmować skład z powietrza swoim kiwającym się modelem. Co z tego wyszło, zobaczycie na tym filmie zawierającym ujęcia z wyjazdu:
Zanim przejdę do wyciągania wniosków na przyszłość, pochwalę się – to był mój pierwszy lot FPV w ogóle. Wcześniej bywało, że zerkałem sobie w gogle czy monitor, ale tutaj od początku do końca poleciałem na goglach.
Lot ten był prawdziwym chrztem bojowym dla całego sprzętu. Pierwszy wniosek jest taki, że podczas „produkcyjnego” pobytu na miejscu obiektu do filmowania trzeba się spodziewać w każdej chwili i wykorzystywać każdą dostępną okazję. Drugi wniosek jaki mi się nasunął, to że trzeba być do tego przygotowanym.
W 5:10 zobaczycie biały punkt w tym ukopie. Tak, to ja ze sprzętem. Miejsce było fajne do ćwiczeń przelotów na małej wysokości, ale kompletnie nieprzydatne do pilotażu w obrębie tego wzgórza. Dlaczego? Ano w momencie gdy antena nadajnika przestanie widzieć model (a dzieje się tak gdy leci on na małej wysokości poza ukopem) zaczynają się kłopoty. W pewnym momencie model zaczęło niebezpiecznie znosić na południe. Obawiając się lądowania w terenie gdzie są ludzie i samochody, stwierdziłem że pora usiąść na polu. Ta fajna scenka pod koniec gdzie model buja się nad zbożem to był moment gdzie nie miałem już obrazu w goglach i pilotowałem na wyczucie. Nie wygląda to zbyt groźnie, ale zanim znaleźliśmy to w zbożu 2 silniki zdążyły zagotować uzwojenia (RC już nie działało). Kamera razem z dolną częścią gimbala to następne kilkanaście minut poszukiwań. Przezornie pomalowałem ją na żółto, aby łatwiej było ją odnaleźć w terenie w razie kraksy, ale nie przewidziałem że przyjdzie mi pierwszą akcję typu crash disaster recovery robić w zbożu gdzie ten kolor dominuje.
Trzeci mój wniosek jest związany z kamerą GoPro. Obiektyw typu „rybie oko” ma to do siebie, że nie trzeba się wznosić na kilkadziesiąt metrów aby objąć całą scenę. Co więcej, na kilkunastu metrach niewiele szczegółów już widać. Gdy spojrzycie na pierwsze ujęcie pociągu wyglądające jak szczupła gąsiennica, zrozumiecie o co chodzi. Generalnie jest to pewien mankament, bo latanie na paru metrach jest trudniejsze niż na kilkunastu (dochodzą fluktuacje powietrza od przejeżdżającego pociągu i powietrze odbite od ziemi przez śmigła). Pozatym na paru metrach wyraźnie widać zmianę wysokości – przy wiszeniu na kilkunastu metrach jej zmiana o +/- kilka m nie jest tak radykalnie zauważalna. Taki sposób filmowania ma też pewne zalety – np. nie trzeba się wysoko wznosić aby uzyskać ciekawe ujęcia. Tym niemniej zastanawiam się czy nie zabawić się w wymianę obiektywu – są podobno jakieś zamienniki olympusa zwężąjące kąt lub poeksperymentować jeszcze z kamerką Toshiby (niestety powraca problem wady z jej zasilaniem).
5. września
Przerwę w wyjazdach na LHS postanowiłem wykorzystać na doszlifowanie konfiguracji modelu. Jak już wspominałem, od czasu wgrania nowego firmware szło to dosyć opornie.
Współpraca była jednostronna, tzn. ja coś ustawiałem, a model i tak miał to w nosie. Stwierdziłem, że albo definitywnie to ustawię, albo wrócę do starego firmware i ustawień, które kiedys działały. Po wielu nieskutecznych zmianach ustawień i zaliczonych dwóch „kretach” (które nazywam „glebami”) straciłem cierpliwość i rzuciłem wszystko na jedną szalę. Postanowiłem poprosić jednego z użytkowników FC jakie posiadam o pomoc i przysłanie jego ustawień. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania – obecnie lata się jak dawniej a nawet lepiej. Pierwszy raz puściłem drążki i to samo wisiało chwilę w powietrzu (potem wiatr dmuchnął i trzeba było przejąć sterowanie).
Jedyny problem jaki jest, to utrzymywanie wysokości – ciężko jest tym powisieć na jednej wysokości. W tym firmware nie ma włączonej obsługi czujnika ciśnienia, co zapewne ułatwiłoby sprawę. Po drugie jest to to też pewnie wina mocno wyeksploatowanych już baterii (na nowe z Chin czekam już trzeci miesiąc).
Październik 2011 r.
Baterie w końcu dotarły, choć nie bez perturbacji. Chińczcycy co chwilę zgłaszali że nie maja czegoś na stanie, choć to było „reserved”. Nosz żeby ich… W międzyczasie zaliczyłem poważniejszą glebę ucząc się latać na goglach. Jakby to powiedzieć – nauka chodzenia trwa długo. W międzyczasie zmieniło się znów firmware i model przestał latać jak dawniej, ale że doszła znów (ponoć) obsługa czujnika ciśnienia to zostawiłem to dla spokoju. Odbudowa potrwała ponad miesiąc ze względu na sprawy prywatne i konieczność kupienia kabelka od odbiornika, który zaginął po uderzeniu w ziemię. I tu wielki plus dla środowiska modelarskiego. Nie wiem czy to ze względu na odpowiedni „staż” jaki mam na forum, czy też ze względu na to, że są na tym świecie ludzie – jeden z modelarzy przysłał mi dwa takie kable gratisowo, nie chcąc nic w zamian. Kciuki w górę jak to mawiają anglicy. W jeden z jesiennych weekendów miałem szansę pojawić się na LHS w Kępiu i dłuższą chwilę tam polatać. Oczywiście coś nie tak musiało być z ustawieniami PID (okto ledwo skręcało w lewo), ale dało się latać, choć nie było to zbyt ergonomiczne. Efekt był taki, że zaliczyłem 3 gleby (na 5 lądowań) z czego jedna nie z własnej winy. Dwa razy zawiesiła się GoPro (ale materiał nagrała – i to jest wspomniana przewaga nad kamerką Toshiby). Po piątym nieudanym lądowaniu połamały się przednie profile (nie miałem na miejscu zapasowych) i to było tyle. Koszt odbudowy – 10 zł. Rok wcześniej mając w tym miejscu T-Rexa 600 wyglądałoby to zupełnie inaczej. Zarówno jeśli chodzi o czas latania jak i koszty naprawy.